Friday, July 13, 2012

Trzy słoneczniki. Wiara. Nadzieja. Miłość.



 Zbieranina bazgrołów.

Czasem, kiedy jest smutno, leży gitara, leży aparat, leżę ja… nie mam siły na muzykę (straszne), zdjęcia, wyprawy, to tak jakby się położyć i czekać na koniec… ale wstaje nowy dzień, wstaje gitara (muzyka!), wstaje aparat, wstaje ja… znowu się uśmiecham do świata, do tego ze czasem trzeba chwile poleżeć żeby nabrać sil i żyć. Pięknie żyć.


Backstage, czyli od kuchni.

Nie wiem czy kiedyś wspominałam o tym ze pisanie bazgrołów to jedno, a umieszczenie postu na blogu to zupełnie cos innego. Wiec jak już ogarnę to stado rozbieganych slow w całość, usilnie staram się poprawiać słownictwo w programie word – moja klawiatura nie ma polskich liter, no i jak pisze to nie zwracam uwagi na gramatykę czy ortografie, nazwałabym to rozpędem.  Niektórzy nazywają to ignorancja, ale co mnie to właściwie obchodzi.  Zaznaczam cały tekst i poprawiam. Zabiera mi to dwa razy więcej czasu niż samo pisanie (nie dziwie się teraz ze teksty oddaje się do korekty, bo przecież się odechciewa..) Program nie bardzo ze mną współpracuje, najczęściej zawiesza się cały przy końcu w taki sposób ze musze wyłączyć kompa i kiedy wracam do sprawdzania, radośnie oświadcza ze zachował kopie – cudownie, szkoda tylko ze kopia zachowana jest sprzed sprawdzania… To wszystko naprawdę nic. Kiedy pisalam o Jokulsarlon, kilkakrotnie używałam slow „lodowiec”, „zlodowacenie” itp., na końcu wyskoczył komunikat: wskazany wyraz uważany jest za wulgaryzm… proszę wybaczyć, ale nawet jak wszyscy wiemy, w jakiej formie może być użyty, jako wulgaryzm to chyba w słowniku nie powinno być o tym wzmianki. To teraz zanim powiem: zjadłabym loda, mam się dwa razy zastanowić czy nie jestem wulgarna?; naprawdę ręce mi opadły, chociaż faktem jest ze rozbawiło mnie to na tyle żeby o tym dziś wspomnieć. Sedno sprawy jest takie ze nie mam czasu, siły, chęci, cierpliwości, energii, zapału (i parę innych) by siedzieć i bawić się ze słownikiem, proszę o tolerancje i przymkniecie oka na bledy;  jak już będę znanym bazgrolopisarzem (wymyslilam nowe słowo), będę miała utrzymankę, która będzie sprawdzała teksty.  Moja Mama powiedziałaby: „pogorszenie stanu”. Ale lepiej być zabawnym wariatem niż nudnym w normie.  Zwłaszcza ze słowa: norma, zawsze i nigdy – tak naprawdę nie maja racji bytu.


Spotkanie na szczycie: Polska-Francja. Pożegnanie Melanie.

Imprezowanie na wyspie zostało zredukowane niemalże do zera, czyli detox. Ale ostatnio przytrafiła się impreza pożegnalna, na której udało mi się nie napić, a po, spać dwie godziny i przeżyć następny dzień w pracy.  Melanie jest z Francji i już wróciła do kraju, w późniejszym czasie ma tez odwiedzić nasz Wrocław. Jeśli wiec usłyszycie słowa: „zając, królik, borb, mis, no kurwa dobre” to pozdrowienia ode mnie dla Wrocławia.  Jak na imprezach bywa, mieszanka alkoholi była wyborna, na wejście wino; niestety było tak wytrawne ze niefortunnie na oczach zegnanej zmieszałam je z cola, na co ona oburzona (w zartobilwy sposob oczywiscie):  
- co Ty robisz?;
- zmniejszam wytrawność wina.
- nie rozmawiam z Toba. to jest nie do przyjęcia! my, Francuzi, w wyjątkowych przypadkach mieszamy wino, ale tylko białe i tylko z woda mineralna.
- ale przecież to nawet nie jest francuskie wino.
- nieważne.
Impreza toczyła się dalej, wino się skończyło, została wódka. Cóż było robić? Kieliszków do wódki brak wiec przemyte zostały lampki do wina i lejemy. Melanie podbija z cola, a ja:
- co Ty robisz?
- chce dolać Ci coli.
- to ma byc zart? to jest nie do przyjęcia! my, Polacy, tylko w wyjątkowych przypadkach mieszamy wódkę i to tylko z lodem; przegryzamy kostkę lodu i przepijamy (jak w „Żółtym szaliku”). 
I tak nastała zgoda.

Boże, co ja za głupoty tutaj dziś pisze. Ale takie jest zycie, a poznawanie nowych ludzi tylko je wzbogaca, moja dobra rada: nigdy nie mieszaj wina przy Francuzie!


Niech i Islandia dziś będzie.
Dyrholaey, czyli tam gdzie mieszkają maskonury. 

Te skubance, za którymi jeżdżę już od miesiąca, miały okres łęgowy (dobrze ze nie lękowy, choc tak sie wlasnie zachowywaly), ale już chyba się rozmnożyły i może w końcu uda mi się je sfocic zanim odlecą na Grenlandie. Dziś kilka zdjęć z uroczego Dyrholaey i okolic.





Wolnego, dzień drugi się zbliża…. Bosko! Kocham ten stan! Do nastepnego bazgrolenia.


 

                                                                             

No comments:

Post a Comment