Zbieranina bazgrołów.
Czasem, kiedy jest
smutno, leży gitara, leży aparat, leżę ja… nie mam siły na muzykę (straszne),
zdjęcia, wyprawy, to tak jakby się położyć i czekać na koniec… ale wstaje nowy
dzień, wstaje gitara (muzyka!), wstaje aparat, wstaje ja… znowu się uśmiecham do świata,
do tego ze czasem trzeba chwile poleżeć żeby nabrać sil i żyć. Pięknie żyć.
Backstage, czyli
od kuchni.
Nie wiem czy kiedyś
wspominałam o tym ze pisanie bazgrołów to jedno, a umieszczenie postu na blogu
to zupełnie cos innego. Wiec jak już ogarnę to stado rozbieganych slow w
całość, usilnie staram się poprawiać słownictwo w programie word – moja
klawiatura nie ma polskich liter, no i jak pisze to nie zwracam uwagi na gramatykę
czy ortografie, nazwałabym to rozpędem. Niektórzy
nazywają to ignorancja, ale co mnie to właściwie obchodzi. Zaznaczam cały tekst i poprawiam. Zabiera mi
to dwa razy więcej czasu niż samo pisanie (nie dziwie się teraz ze teksty
oddaje się do korekty, bo przecież się odechciewa..) Program nie bardzo ze mną
współpracuje, najczęściej zawiesza się cały przy końcu w taki sposób ze musze wyłączyć
kompa i kiedy wracam do sprawdzania, radośnie oświadcza ze zachował kopie –
cudownie, szkoda tylko ze kopia zachowana jest sprzed sprawdzania… To wszystko
naprawdę nic. Kiedy pisalam o Jokulsarlon, kilkakrotnie używałam slow „lodowiec”,
„zlodowacenie” itp., na końcu wyskoczył komunikat: wskazany wyraz uważany jest
za wulgaryzm… proszę wybaczyć, ale nawet jak wszyscy wiemy, w jakiej formie
może być użyty, jako wulgaryzm to chyba w słowniku nie powinno być o tym
wzmianki. To teraz zanim powiem: zjadłabym loda, mam się dwa razy zastanowić
czy nie jestem wulgarna?; naprawdę ręce mi opadły, chociaż faktem jest ze rozbawiło
mnie to na tyle żeby o tym dziś wspomnieć. Sedno sprawy jest takie ze nie mam
czasu, siły, chęci, cierpliwości, energii, zapału (i parę innych) by siedzieć i
bawić się ze słownikiem, proszę o tolerancje i przymkniecie oka na bledy; jak już będę znanym bazgrolopisarzem (wymyslilam
nowe słowo), będę miała utrzymankę, która będzie sprawdzała
teksty. Moja Mama powiedziałaby:
„pogorszenie stanu”. Ale lepiej być zabawnym wariatem niż nudnym w normie. Zwłaszcza ze słowa: norma, zawsze i nigdy –
tak naprawdę nie maja racji bytu.
Spotkanie na
szczycie: Polska-Francja. Pożegnanie Melanie.
Imprezowanie na
wyspie zostało zredukowane niemalże do zera, czyli detox. Ale ostatnio przytrafiła
się impreza pożegnalna, na której udało mi się nie napić, a po, spać dwie
godziny i przeżyć następny dzień w pracy.
Melanie jest z Francji i już wróciła do kraju, w późniejszym czasie ma
tez odwiedzić nasz Wrocław. Jeśli wiec usłyszycie słowa: „zając, królik, borb,
mis, no kurwa dobre” to pozdrowienia ode mnie dla Wrocławia. Jak na imprezach bywa, mieszanka alkoholi była
wyborna, na wejście wino; niestety było tak wytrawne ze niefortunnie na oczach
zegnanej zmieszałam je z cola, na co ona oburzona (w zartobilwy sposob oczywiscie):
- co Ty robisz?;
- zmniejszam
wytrawność wina.
- nie rozmawiam z Toba. to jest nie do przyjęcia! my, Francuzi, w wyjątkowych przypadkach
mieszamy wino, ale tylko białe i tylko z woda mineralna.
- ale przecież to
nawet nie jest francuskie wino.
- nieważne.
Impreza toczyła
się dalej, wino się skończyło, została wódka. Cóż było robić? Kieliszków do wódki
brak wiec przemyte zostały lampki do wina i lejemy. Melanie podbija z cola, a
ja:
- co Ty robisz?
- chce dolać Ci
coli.
- to ma byc zart? to jest nie do przyjęcia! my, Polacy, tylko w wyjątkowych przypadkach
mieszamy wódkę i to tylko z lodem; przegryzamy kostkę lodu i przepijamy (jak w
„Żółtym szaliku”).
I tak nastała
zgoda.
Boże, co ja za
głupoty tutaj dziś pisze. Ale takie jest zycie, a poznawanie nowych ludzi
tylko je wzbogaca, moja dobra rada: nigdy nie mieszaj wina przy Francuzie!
Niech i Islandia dziś
będzie.
Dyrholaey, czyli
tam gdzie mieszkają maskonury.
Te skubance, za
którymi jeżdżę już od miesiąca, miały okres łęgowy (dobrze ze nie lękowy, choc tak sie wlasnie zachowywaly), ale
już chyba się rozmnożyły i może w końcu uda mi się je sfocic zanim odlecą na
Grenlandie. Dziś kilka zdjęć z uroczego Dyrholaey i okolic.
Wolnego, dzień
drugi się zbliża…. Bosko! Kocham ten stan! Do nastepnego bazgrolenia.
No comments:
Post a Comment