Saturday, February 23, 2013

Wilno - miasto Aniołów.




Wyruszyłam z Wrocławia, ostatni rzut oka na dworzec i udałam się do naszej stolicy skąd pojechałam do Wilna. Przed wyjazdem pyszna kolacja i uczta mandarynkowa.



Po całonocnej podroży autobusem, wiosenny styczeń powitał mnie w Wilnie. Droga do hotelu w wileńskiej taksówce z ubranym na galowo taksówkarzem Adrianem, który obdzwonił znajomych żeby zapytać, co w ciągu kilku dni warto zobaczyć, to był bardzo miły początek wycieczki.  Hotel położony niedaleko rynku, codzienne spacery na śniadanie do dziś miło wspominam (śniadanie hotelowe przegrało z możliwością wyboru codziennie innej restauracji, kafejki, baru… z urokami rozmów, mieszaniną rosyjskiego, polskiego i angielskiego – niestety okazało się ze po litewsku nie znam ani słowa)
Pierwszy spacer po magicznych uliczkach, pełnych aniołów, ciekawej architektury; spacer po mieście otoczonym murem obronnym z około 1522r, który dodaje mu klimat tajemniczej twierdzy. 



Wilno to nie Londyn, spokój, jaki tu panuje zadziwia, stolica inna od wszystkich, wydawać by się mogło, ze ludzie żyją tutaj nie śpiesząc się, pozazdrościć. Mimo tego napotkałam londyńskie klimaty, a ciemne piwo ważone na Litwie niczym nie odbiega od angielskiego ales.





 Nie mogę tutaj pominąć kuchni wileńskiej, takie rarytasy jak cepelinki, czyli placki ziemniaczane z mięsnym farszem w środku, czy śledzie podawane z ciepłymi ziemniakami, barszcz z butwinek i przeróżne zestawy śniadaniowe, naprawdę podniebienie może oszaleć z wrażenia.
No i były tez flagi Nepalu, jak zawsze ze mna, tym razem znalalzam caly skwer tybetanski. Bardzo mily akcent.







Tablice w roznych jezykach, z konstytucja praw czlowieka, wywieszone w bocznej ulicznce, pewnie nie wszystkim znanej. Moje szczescie, ze tam trafilam.



Trafiam również na obchody święta Trzech Króli,w ulicznych korowodach przebierańcy wyśpiewują kolędy.










 
Miasto Adama Mickiewicza; mijam miejsca, w których mieszkał, uczył się, z którego w końcu w 1824r. został zesłany do Rosji skąd już nigdy nie wrócił… i tutaj zdaje się w końcu rozumieć inwokacje Pana Tadeusza: „Litwo, Ojczyzno moja ty jesteś jak zdrowie ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto Cię stracił… ”



Kolejny dzień to piesza wycieczka na polski cmentarz „na rosie”, gdzie 12 maja 1936r. serce Piłsudskiego zostało złożone w grobie jego matki. Cmentarz położny na wzgórzu, taka cisza, że zdaje się słyszeć rozmowy zmarłych.  Jakiś patetyczny klimat roztacza się w kolo tego miejsca.









 

 
Na zakończenie kilka zdjęć ze spacerów i podziękowania dla Leszka za zaproszenie i jak zawsze dobre towarzystwo w podroży. Pozdrów Islandie ode mnie. A dla wszytskich milego odpoczywania sobotnio-niedzielnego (moze dlatego latwiej uzywac slowa weekend)
Do nastepnego.