Sunday, April 22, 2012

Listy z Islandii. Początek.


      Trzecia rano, otwieram powoli oczy, które pieką z bólu niewyspania, ale dziś mi to nie przeszkadza, nie spałam już tyle nocy w życiu a ta, mam nadzieję, będzie tego warta. Myślę o końcowym pakowaniu, zaczyna się bieganie w kółko, a przecież wczoraj wydawało mi się, że wszystko jest gotowe, paszport, portfel, gitara, czy coś jeszcze? „Mały Książę”, raz wypakowany ze względu na ograniczenia wagowe linii lotniczych- trudno się zmieścić w 20kg, kiedy ma się zabrać 10 lat życia ze sobą… nie – bez „Małego Księcia” nie lecę! Pod pachę a zabiorę, przemycę pod kurtką, w spodniach, gdziekolwiek. Książę, lecimy do wulkanów!

      Kawa, muszę napić się kawy!  Zapach tak przyjemny, zmysły niby jeszcze śpią a jednak kofeina zaczyna działać. Zamyślona stoję w kuchni, przez chwilę ogarnia mnie strach- co ja właściwie wyrabiam?! Zostawiam Londyn dla Islandii – no tak, tak właśnie postanowiłam, przyjaciół tylko będzie brak, na szczęście na przyjaźń czas nie ma wpływu. Z zamyślenia wyrywa mnie telefon, Boże, obudzi cały dom, już wychodzę!

     Droga na lotnisko wyjątkowo krótka, bez korków, cóż za pożegnanie… ciekawe, czy jakbyśmy jechali o czwartej popołudniu a nie rano, też byłoby tak miło? Trzask drzwiami i już zaczynam się zastanawiać jak ja się z tym zabiorę?! No nic, walizka, na nią podręczny, w drugiej ręce ogromny futerał z gitarą. Bez gitary też bym nie poleciała, chociaż, z tego, co pamiętam, po drodze kilka razy żałowałam, że nie została.

     W samolocie ze zmęczenia nie wytrzymuję nawet do pokazu dróg ewakuacji, niezwykła pantomima pod przewodnictwem niewidzialnego pana kapitana, tym razem nie jest mi dana. Budzę się po godzinie i zdaje mi się, że wylądowaliśmy, wszędzie biało i niebiesko.  Ale to wciąż chmury… Teraz myślę, że pierwsze wrażenie z Islandii zawsze będzie kojarzyło mi się z brązowo-zielonym, białym objętym niebieskim, nieskończenie niebieskim niebem i oceanem.



     Lotnisko w Rejkiawiku jest niewielkie, szybka odprawa i oczekiwanie na bagaż – to jest niezmienne, bez względu na kraj, wielkość, godzinę przylotu.
     Pierwszy autobus okazuje się drogim, lecz luksusowym środkiem transportu, net na pokładzie jest miłą niespodzianką, kolejną miłą niespodzianką są ludzie, bardzo przyjaźni i pomocni. Jeszcze jedną ich zaletą jest to, że niemal z każdym można porozumieć się po angielsku, a jeśli nie można, zaprowadzą do kogoś, kto pomoże. Kolejny autobus i jestem w Mjood, tam następny, by w końcu w minibusie z przyczepą na bagaże wyruszyć do Vik – Vik to mój nowy dom, kolejny w świecie. Na pierwszym miejscu jest, będzie niezmiennie mój stryszek w Bytomiu, ale przez jakiś czas stanie się nim pokój w Vik.

     W minibusie niewielu ludzi, zmęczenie wraca, tym razem jednak, gdy tylko zasypiam, starsza pani szturcha mnie by pokazać mi piękne widoki, wulkany, wodospady – to dość zabawne, ale dzięki niej, celem mojej pierwszej wyprawy został piękny wodospad Skogafoss.  Ale o tym później.
     Stacja benzynowa, która najwyraźniej jest też przystankiem autobusowym. Wychodzę po kolejną kawę, spać i tak nie będę, pani jest zachwycona, że może mi pokazać okolicę. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to Prince Polo, które, jak się okazuje, można kupić wszędzie i jest przysmakiem Islandczyków- miły polski akcent. I nagle… nie mogę sobie przypomnieć czy wpakowałam wszystko do przyczepy, jak już wspomniałam, wszyscy są bardzo pomocni, zanim zmieniłam autobus na mini bus moje bagaże już tam były, sprawdzam, więc przyczepę: walizka, podręczny, gitara – wszystko jest.  Ta uprzejmość może doprowadzić do zawału, zwłaszcza, kiedy zmęczenie spowalnia myślenie.
     Po godzinie jesteśmy w Vik, gdzie kierowca busa ochoczo przerzuca moje bagaże do jakiejś osobówki, w której siedzi cała rodzina. Stoję trochę zdziwiona, za bardzo nie wiem, co się dzieje, pan w osobówce nie mówi po angielsku, zaczyna coś  „grhrygryry” – myślę- Boże, ten język nie jest podobny do żadnego, który znam. W końcu coś mówi o hotelu i ruszamy. Za dziesięć minut jesteśmy pod hotelową recepcją, grzecznie dziękuję, witam się z Bjorgvinem i jego żoną. Witamy w Islandii. 




    Zmęczona padam w moim Little House – pokój nr 37. Jutro się rozejrzę, dziś chcę tylko odpocząć, to, co już widziałam i tak wystarczy na jeden dzień. Naturo dziękuję za spokój.

Do następnego razu,

Pozdrawiam z Islandii.