Tuesday, August 28, 2012

Na falochronie





To był najwyższy czas żeby mieć poranek i popludnie wolne, zaczynałam sie czuć jakbym nie wychodziła z pracy, a tak był czas na wszystko, co przyjemne.
Pojawiło się sie słońce nad wyspa, spacer nad oceanem, prócz tego ze wieje jakby świat sie rozdmuchał, był najprzyjemniejsza częścią dnia. No i kupiłam arbuza, normalnie lato na Islandii. Pozdrawiam ciepło do następnego razu już z Reykjaviku.








Monday, August 20, 2012

Czy może już przestać padać? Pięknie proszę.



Ostatnie cztery dni mojego wolnego czasu przepadało, miałam wrażenie, że pada już od miesięcy, gęsta mgła przysłoniła wszystko w kolo i najlepszym, co można było zrobić to zostać z książką w łóżku.  Jednak telefon z potwierdzeniem wizyty u dentysty w Selfoss przerwał słodkie lenistwo. Jechał ktoś kiedyś 130km w jedna stronę żeby pocierpieć na fotelu dentystycznym? Niemniej jednak ucieszyła mnie ta wiadomość, bo w końcu miałam zobaczyć miasto, Selfoss, którym wszyscy się tak tutaj zachwycają, centrum życia. Dużą niespodzianką była tez zmiana pogody, po niecałych 30km od Vik słonce świeciło jak przystało na środek lata. Jest dobrze. Nie ma na Islandii kroków - chyba ze owce wyjdą na drogę - wiec jedzie się przyjemnie, w słońcu tym bardziej.  Po półtorej godziny wjechałam w „centrum miasta”, właściwie to je przejechalam, bo wydawało mi się, ze to przedmieścia, ale jak dojechałam do ronda i pokazał się drogowskaz na Reykjavik to już wiedziałam, że centrum to było to, co zostało za mną. Szybkie kolko na rondzie, parking i stoję, patrzę i nie mogę uwierzyć. Kilka większych sklepów z żywnością, Bonus Netto itp., bank, jedna knajpa, pizza domino, kino i hotel – koniec Slefoss, ach nie, jeszcze mój dentysta.  Nie mam ani jednego zdjęcia, bo nie było tam nic, co warte byłoby, chociażby wyciągnięcia aparatu. Z drogi powrotnej za to mam kilka, bo w pewnej chwili czułam się jakbym wjeżdżała do Mordoru, stałam dokładnie na granicy słońca i deszczu i niestety musiałam jechać w ta druga strone. Ale wrażenie niezapomniane.




Niedawno byłam w stadninie koni; nie, nie jeździłam, nie przekonują mnie argumenty, że konie to lubią, bo skąd to, ktos może wiedzieć? Poza tym nigdy nie chciałam jeździć konno. Zdjęcia to inna sprawa.  Urocze zwierzęta, trochę mniejsze od naszych polskich, ale większe od tak zwanych pony, Islandczycy sa z nich bardzo dumni. Tutaj chyba wszyscy jeżdżą konno. I znowu ja odstaje, baraniej glowy tez nie chciałam zasmakować i to nie tylko dlatego, że nie jem mięsa… Wracając do koni, poniżej kilka zdjęć. Pierwsze: kierunkowskaz z nazwą farmy. Połamania języków.






Muzeum erupcji. Właściwie tym ktorzy mieszkaja na Islandii powinno zabronić się wstępu, po co się stresować skoro i tak ma się świadomość tego, że jestes obok bomby zegarowej. W 2010r, erupcja wulkanu Eyjafjallajokull, spowodowala zatrzymanie ruchu powietrznego. Nie wiem ile dokladnie to trwało, bo akurat byłam na 10-cio dniowych medytacjach, odcięta od świata. Ale teraz mam wulkan niemalże za oknem, trzęsienia sa coraz częstsze i silniejsze, wiec wszystko przede mną (Perełka, zabraniam Ci drukować tego postu rodzicom, Mama Grazka jest wstanie przylecieć, spakować mnie i zabrać do domu). Dzis w sklepach souvenir można kupic koszulke z napisem "We may not have cash, but we've got ash". 
Tak to wygladalo w 2010r.







 
Na wyspie nie przestaje padać, dobre miejsce na nowy film z Russell Crowe – „Noe”. Jak po 40dniach nie przestanie, wracam do domu. Samolotem, bo wikingowie wycieli wszystkie drzewa, nie ma  z czego zbudować arki… Pozdrawiam z wyspy. 

p.s. to mój drugi ulubiony kumpel na Islandii.  Rośnie w mgnieniu oka. Slodziak.